O dobrostanie i wypalaniu się

Czym jest dobrostan?

Kiedy przyglądam się słowu ‘dobrostan’, to od razu kojarzy mi się z jakimś stanem docelowym, który powinniśmy osiągnąć i najlepiej w nim trwać. Jednak czy ktokolwiek z nas ma takie trwałe doświadczenie? W tym poście będę chciała podzielić się z Wami refleksją, że z dobrostanem jest jak z oddychaniem, jak z wdechem i wydechem. Jest mobilizacja i jest rozluźnienie/oczyszczenie, a ‘robienie’ dobrostanu to właśnie dbanie o regularność tego cyklu. Dokładnie tak jak pięknie piszą o tym w swojej książce o tytule Wypalenie. Jak wyrwać się z błędnego koła stresu siostry Nagoski:

Dobrostan nie oznacza życia w wiecznym poczuciu bezpieczeństwa i spokoju, ale płynne przechodzenie ze stanu niebezpieczeństwa, ryzyka, zagrożenia czy podniecenia do spokoju i bezpieczeństwa raz za razem.

Według autorek jakość naszego życia codziennego mierzy się właśnie swobodą przechodzenia między cyklami składającymi się z sytuacji wywołujących stres i równoważących je czynności dających ciału sygnał, że nic mu nie zagraża. Kiedy nie przechodzimy cyklu do końca, zaburzamy ten przepływ i narażamy się na utknięcie w reakcji stresowej.

Zajmowanie się stresorami a zajmowanie się stresem

W walce ze stresem często skupiamy się na zajmowaniu się jego źródłem, czyli stresorem. Wydaje nam się, że kiedy wreszcie skończymy ważny projekt lub zdamy egzamin to już po wszystkim. Niestety nie. Podczas gdy my skupiamy się nad tym co na zewnątrz, nasze ciało zmaga się z fizyczną reakcją stresową i potrzebuje jej przepracowania mimo tego, że stresor już zniknął. To wymaga pokazania ciału, że już w porządku i może rozpakować emocje nagromadzone w trakcie działania. Takie domknięcie może nastąpić np. przez aktywność fizyczną, uważne oddychanie, nieskrępowany śmiech, czułość, wypłakanie się czy wyrażenie emocji za pomocą ekspresji twórczej. Tylko w ten sposób przejdziemy cykl reakcji stresowej do końca.

Idealnie byłoby, gdybyśmy dbali o siebie na tyle, aby regularnie domykać pootwierane reakcje stresowe i dopiero wtedy ruszać do nowych wyzwań. To domykanie jest kluczowe, żeby zapobiegać kumulowaniu się stresu w ciele, a co za tym idzie chronić się przed jego negatywnym wpływem na stan zdrowia. Wydaje się proste? W praktyce jest jednak dość trudne, bo wymaga regularnego przesuwania uwagi z jakiegoś bardzo dla nas ważnego i przeważnie pilnego działania, które ma przynieść wymierny efekt na dbanie o siebie, któremu łatwo nadać niższy priorytet.

Kumulowanie stresu

Szczególnie w sytuacji jaką mamy obecnie, kiedy ilość stresorów gwałtownie wzrosła, trudno znaleźć czas na wykonywanie wszystkich obowiązków, a co dopiero zajmowanie się tym całym stresem na bieżąco. To powoduje, że kolejne jego warstwy odkładają się w nas, a naturalny cykl regeneracji naszego organizmu ulega zaburzeniu. Kumulowany stres powoduje wzrost napięcia, a ono pogarsza nasze funkcjonowanie. Możemy utykać w nieefektywnych działaniach, łapać się na haczyki, które kierują nas w stronę mało przydatnych zachowań, gubić motywację i tracić z oczu wyjście z tego tunelu.

Ostatnio sama poczułam dotkliwe skutki przeciążenia i dużego napięcia, więc na bazie swojego bardzo jeszcze żywego doświadczenia, postanowiłam Wam opisać jak może wyglądać to ‘robienie’ dobrostanu, czyli bardziej obrazowo rzecz ujmując - zawracanie ze ścieżki o nazwie ‘wypalanie się’ na ścieżkę o nazwie ‘chroń płomień i świeć’.

Umysł w akcji

W sytuacji takiej jak teraz, kiedy jest dużo niepewności i muszę ciągle rewidować swoje plany, mój umysł robi dokładnie to co do niego należy, czyli produkuje mnóstwo myśli, żeby mnie ostrzec i uchronić przed jakąkolwiek ekspozycją na zagrożenie. Np. zaczyna od załamania się tym co w naszym kraju, potem przywołuje wszystkie dotkliwe dla mnie konsekwencje wprowadzania kolejnych obostrzeń związanych z pandemią, snuje wizje dot. nudzących się dziećmi biegających po domu, aż dochodzi do jego ulubionego tematu, czyli tego jak w związku z tym wszystkim nie uda mi się zrealizować moich planów zawodowych. Stres zaczyna się gromadzić i kiedy nie zajmuję się nim na bieżąco jasne myślenie kosztuje mnie coraz więcej wysiłku. W końcu zniechęcona tym, że nie idzie mi tak jak bym chciała i przytłoczona tymi wszystkimi przekazami, daję się wciągnąć w uwielbiany przez mój umysł tryb rozwiązywania problemów i szukania sposobów na te wszystkie trudności, które umysł niczym maszynka do popcornu wypluwa mi w zawrotnym tempie.

Walka z tymi problemami w moim umyśle pochłania mnie i wycieńcza, a do tego nie może przynieść żadnych sensownych rozwiązań (chociażby dlatego, że na część tych kwestii mam bardzo ograniczony wpływ). Jednocześnie pozwala przez jakiś czas poczuć, że mam kontrolę, że jest szansa, żeby to wszystko opanować, trzeba tylko znaleźć rozwiązanie. Ta szamotanina może trwać dłużej lub krócej, ale ma jedną funkcję - odsuwa przyjęcie tego jak jest i emocji z tym związanych, bo to często jest bardzo trudne.

 Sztywna wytrwałość

Chaos w głowie przeradza się przeważnie w chaos w działaniu. U mnie ta chmura wisząca nad głową napędza sztywną wytrwałości i ignorowanie momentu kiedy zaczyna być tak trudno, że zdrowiej byłoby coś odpuścić i zmienić kierunek. Mogę brnąć i brnąć w coś co jest mało efektywne lub po prostu nie działa, tylko po to by na chwilę zredukować napięcie związane z sytuacją. A kiedy widzę, że to co robię jest nieskuteczne napięcie rośnie jeszcze bardziej i w ten sposób zaczynam kręcić się w kółko.

Jest wiele sposobów na które możemy wyprzeć, zignorować lub stłumić reakcję stresową i pędzić dalej. Niektóre strategie z pozoru wydają się nawet pożądanym działaniem, dlatego ważna tu jest nie ocena treści zachowania, ale obserwacja jego funkcji w danym kontekście. Np. mój autopilot, kiedy poczuje niepewność i zagrożenie, od razu kieruje mnie w stronę niezliczonej liczby książek, którą jeszcze mogę przeczytać. To w sumie strategia, która wydaje się mało szkodliwa, ale odsuwa mnie od tego co w danej chwili jest naprawdę ważne i akurat byłoby użyteczne. Odsuwa, bo zatrzymanie wiąże się często ze skontaktowaniem się z jakąś nieprzyjemną emocją. W takich sytuacjach wybieramy raczej krążenie po obwodnicy wokół problemu, korzystamy z naszych nawykowych działań, nie dotykając sedna. Tak jak w tej sytuacji, czytanie odcina mnie od problemu, ale razem z nim odcina adekwatne rozwiązania.

Ciało na ratunek

I zgadnijcie co zawsze, ale to zawsze wybije mnie z tej spirali drenującej z energii? Oczywiście moje ciało! No więc ciało daje sygnał, że jest źle. Ciało czuje, że jest za dużo. Ciało mówi, że nie da rady już dłużej. Dlatego warto być na nie uważnym i rozpoznać jak się z nami komunikuje. A kiedy nie zauważymy subtelnych sygnałów, możemy być pewni, że wyśle mocniejsze, bardziej czytelne.

Ostatnio obserwuje bardzo wyraźny zwrot w tym co się dzieje w moim ciele, kiedy się zatrzymam i obdarzę je uwagą. To jest dokładnie ten moment kiedy przestaję odwracać wzrok od tego co trudne. Dla mnie jest to najczęściej przyznawanie się przed samą sobą, że jest ciężko i że się boję. Zauważenie tych uczuć i oddychanie do nich, to jak zrzucanie balastu, tego wszystkiego co się skumulowało. Jakby nie trzeba było już walczyć, a cała ta chmura z nad głowy odsuwała się nagle na bok. Przestaje mnie zaślepiać przymus starania się jeszcze bardziej i brnięcia przed siebie bez odpoczynku. Nagle robi się jakby bezpiecznie, wiedzę sytuację taką jaka jest, odzyskuję energię i widzę możliwości. Czy to nie zadziwiające jak wielką transformującą moc ma zobaczenie tego co trudne; zrobienie temu miejsca. Za każdym razem mnie to zachwyca kiedy dociera do mnie, że ta konfrontacja wcale mnie nie osłabia, że tak naprawdę to przed czym uciekam i tak jest częścią mnie. To akt akceptacji, uznania, że to też ja i że to jest w porządku. Jednocześnie widzę jak mocna była chęć, żeby tego wewnętrznego spotkania uniknąć i cieszę się, że dochodzenie do tego momentu dotknięcia sedna zajmuje coraz mniej czasu.

 Czy też czasem masz podobnie?

Piszę o tym, bo mam nadzieję, że coś z tego zabrzmi dla Ciebie znajomo i zastanowisz się przed jakim uczuciem możesz uciekać dając z siebie jeszcze więcej, kiedy sytuacja wymyka się kontroli. Zatrzymanie się i zobaczenie tego to akt odwagi i ważny krok, żeby odzyskać kontakt z tym co wewnątrz i z sytuacją zewnętrzną. Dla mnie kluczowe jest zauważenie tego, że dopóki cała nasza energia idzie w unikanie konfrontacji z tym co dla nas trudne (np. uznaniem, że nie mamy już siły) to chmura, która wisi nad naszą głową powoduje, że świat wokół nas oglądamy jak przez denko słoika. Może nawet, mimo znacznie większego wysiłku, idziesz do przodu, ale czy na pewno tam gdzie chcesz iść? Zaopiekuj się swoimi uczuciami, domknij reakcję stresową, bo ignorowanie tego co w ciele prowadzi do wypalania się.

 Sięgnij po więź

I jeszcze jedna ważna rzecz. Żeby zobaczyć to co trudne i to przyjąć najpierw potrzebujemy poczuć, że jesteśmy bezpieczni. Że mamy prawo czuć się tak jak się czujemy.

Kiedy jesteś przyciążona/y, zagubiona/y najlepiej zamiast kurczowo trzymać się wizji, że wszystko powinnyśmy zrobić sami, zwrócić się do osób którym ufamy i podzielić się tym co u nas. Kiedy się wypalamy często zaczynamy się izolować od innych ludzi i to pogarsza jeszcze nasz stan. Dlatego koniecznie sięgnij po więź:

Kiedy czujesz, że nie wystarczasz; doskwiera Ci bezsilność w obliczu piętrzących się zadań i poczucie, że nie sprostasz wymaganiom stawianym Ci przez życie.

Kiedy zadajesz sobie pytania: Czy ja przesadzam, że to takie trudne? To ja nie daję rady, czy to rzeczywiście już przesada?

Kiedy jest Ci smutno i autopilot podpowiada, że trzeba to uczucie zakamuflować, żeby nie psuć innym samopoczucia i nie obarczać ich swoimi problemami.

Kiedy czujesz wściekłość i myślisz, że lepiej by było tę złość stłumić, bo wydaje się niebezpieczna dla Ciebie i innych.

Nasz system nerwowy sięgnięcie po więź interpretuje jak sygnał, że jest w porządku, a to jest nam bardzo potrzebne w dzisiejszych czasach i stwarza warunki do przyjmowania tego co ważne.

Previous
Previous

O mojej drodze

Next
Next

Praktycznie o wartościach