O mojej drodze

Długo uczyłam się szanowania swoich potrzeb…

Można powiedzieć, że wile lat żyłam według nie swoich skryptów, w sposób ciągły dostrajając się do tego co odbierałam jako oczekiwania otaczających mnie ludzi. Sens czerpałam z bycia prymusem na studiach, bohaterem w pracy, a od czasu założenia rodziny, z bycia dobrze wyglądającą żoną/matką z dwójką zaopiekowanych dzieci.

Lubiłam to co robiłam i mocno angażowałam się w wypełnianie tych ról. Jednocześnie, gdzieś głęboko schowana, tliła się we mnie tęsknota za swobodą. Za mniej poukładaną, zadziorną i odważną częścią mnie.

Proces przesuwania się od sumiennego wypełniania ról i oczekiwań, do kierowania się swoimi potrzebami nabrał u mnie rozpędu kiedy 5 lat temu podjęłam studia coachingowe w Laboratorium Psychoedukacji & SWPS. Znalazłam pasję, która odmieniła moje życie. Droga była wymagająca, ale warta wysiłku.

Czekałam na nagrodę

Przez dużą część życia byłam bardzo przywiązana do swojego wizerunku. Chciałam pokazywać tylko tę zorganizowaną część siebie, która pasowała do historii, którą sama sobie opowiadałam o życiu. Żeby to umożliwić budowałam dystans w relacjach i prezentowałam się częściej niż po prostu byłam. Mobilizowałam się kosztem czasu dla siebie i kumulowałam napięcia. Wpadałam w wir obowiązków, deadlinów i oczekiwań, które nie mogły zostać zawiedzione. Podświadomie liczyłam, że za te wszystkie wysiłki lada chwila czeka mnie jakaś nagroda i wreszcie zacznę żyć tak jak chcę. Dawałam z siebie jeszcze więcej, czekałam…

“Najgorsze w kręceniu się w kółko jest to, że w pewnym momencie łatwiej jest kontynuować niż przestać”. Tak się właśnie czułam. Utknęłam w wypalającym mnie schemacie i byłam przekonana, że tak już musi być, bo zabrnęłam za daleko. Walczyłam, dociskałam się i liczyłam, że sytuacja się rozwiąże. Znasz to?

Głowa ponad chmury

Moment definitywnego ocknięcia przyszedł podczas kilkudniowego wyjazdu mindfulness. W milczeniu, w szczerym kontakcie ze sobą, miałam wrażenie jakbym wysunęła głowę ponad chmury i dopuściła do siebie te treści, które wcześniej nie miały szansy się przebić. A przede wszystkim uświadomiłam sobie, że uczestniczę w grze pozorów. Że część aktywności, w które inwestuję energię, fajnie wygląda z daleka, ale nie ma w nich prawdziwości i żywego kontaktu, którego potrzebuję. Że dokładam sobie zadań, żeby się rozpraszać i nie czuć pustki, która się pojawia, gdy jestem naprawdę obecna. Poczułam jakie to uwalniające, kiedy nazywam rzeczy po imieniu. Kiedy mogę reagować na rzeczywistość, zamiast gorączkowo trzymać się własnych narracji, które odcinają od witalności i bliskości. To doświadczenie wzmocniło mnie i pozwoliło mi zacząć lepiej odróżniać moje rzeczywiste potrzeby, od tego co służyło tworzeniu atrakcyjnej fasady.

Wymknęłam się wypaleniu

W trakcie mojej drogi korporacyjnej kilka razy zmieniałam lub przeformułowywałam swoją rolę, co powodowało, że odnajdywałam nowe wyzwania i czułam, że to co robię jest dla mnie angażujące. Cieszyłam się coraz większą autonomią, sporo mojego czasu wypełniały rozmowy z ludźmi, podejmowałam ważne decyzje. Kiedy wspominam ile nauczyłam się w tej pracy i w jakich sytuacjach miałam możliwość doświadczać swojego działania, czuję, że to ważny kawałek mojego życia. Jednocześnie przyszedł taki moment, kiedy mocno poczułam, że już dość. Że chcę, żeby moje dalsze życie było o czymś innym.

Po kilkunastu latach funkcjonowania w środowisku o przewidywalnych regułach czułam się jak w złotej klatce. Coraz trudniej było mi trwać w wypalających sytuacjach i akceptować te aspekty funkcjonowania w pracy, które mocno kolidowały z moimi wartościami jako człowieka i lidera. Cierpiałam. Czułam tęsknotę za błyskiem w oku, za robieniem rzeczy, które maja dla mnie znaczenie. Byłam przeciążona obowiązkami, rozdarta wewnętrznie i odcięta od tego co daje mi energię. Jednak chęć trzymania się historii o byciu profesjonalistką i bohaterką była we mnie tak silna, że byłam przekonana, że jeśli przyznam, że potrzebuję dłuższej przerwy, to wszyscy się na mnie zawiodą. Że ta chwila ‘słabości’ unieważni wszystko co do tej pory osiągnęłam.

W końcu powiedziałam ‘stop’ i kiedy to piszę to wydaje się łatwe, ale było bardzo trudne. To było jak skok na główkę w przepaść, w której nie wiadomo czego się złapać. Dzisiaj wiem, że ten proces może przebiegać łagodniej i być mniej wyczerpujący, kiedy się na niego przygotuje i zadba się o odpowiednie wsparcie.

A potem nie mogłam uwierzyć jak szybko te wszystkie czarne wizje zniknęły.

Z niepewnością pod rękę

Potrzebowałam się zatrzymać, zregenerować, poczuć kim chcę być i po co… Poczułam się silna i odpowiedzialna za siebie. Co więcej, otrzymałam sporo troski i zrozumienia.

Podjęłam ważną decyzję, która dojrzewała we mnie od kilku lat. W moim przypadku oznaczało to znaczny zwrot zawodowy. Zrezygnowałam ze swojej pozycji zawodowej i możliwości objęcia stanowiska, na które długo pracowałam. To była ciężka decyzja, bo żegnałam ważną część swojego życia. Jednocześnie wyczuwałam, wyzwania, które nie chciały już dłużej czekać.

Zmiana torów, które znałam od zawsze, na takie, które trzeba dopiero samemu poprowadzić, jest dla mnie nadal sporym wyzwaniem. Wymaga samodzielnego wyznaczania kierunku, tempa i intensywności działań oraz (a może przede wszystkim) znoszenia niepewności z tym związanej. Tu nie ma jasnego schematu, a cele rodzą się w ciągłym dialogu ze sobą i światem. Jest sporo utknięć, bo mój umysł, tak jak wszystkie umysły, torpeduje mnie trudnymi myślami, żeby zachować bezpieczne status quo. Jednocześnie, podążanie nieprzetartym szlakiem, jest bardzo ekscytujące, a poczucie, że z każdym krokiem jestem bliżej tego co dla mnie ważne, nadaje sens wysiłkowi.

Te doświadczenia, stawiania kroku za krokiem w nieznane, bardzo wiele mnie nauczyły i znacznie pogłębiły moje rozumienie procesu zmiany. Sprawiły, że w pracy z ludźmi unikam uproszczeń, mam ogromny szacunek do przeżywanych przez klientów trudności i jestem przekonana, że przed podjęciem działań konieczne jest dobre zrozumienie sytuacji i zrozumienie swojego ‘po co?’.

Korzystanie ze wsparcia to radzenie sobie

A przede wszystkim, bardzo wierzę w to, że w procesie zmiany warto otaczać się życzliwymi ludźmi i korzystać ze wsparcia. Znam dobrze to uczucie, kiedy wydaje się, że ze wszystkim powinniśmy sobie poradzić sami. Jednocześnie już po latach osobistej pracy, wiem jakich skoków rozwojowych doświadczałam pracując nad trudnościami z innymi.

Korzystałam m.in. z treningów mindfulness, interpersonalnych i terapeutycznych, coachingu, pracy z ciałem Lowena. Czuję się mocno ugruntowana przez te procesy. A ‘kropką nad i’ było poznanie modelu ACT (Terapii Akceptacji i Zaangażowania), który zawiera esencję wszystkiego czego nauczyłam się radząc sobie z największymi wyzwaniami w moim życiu. Poczułam jakby fragmenty układanki wskoczyły na swoje miejsca. A teraz dzielę się tą wiedzą i skutecznymi narzędziami, które zmieniają życie.

Previous
Previous

Gdy nadchodzi sztorm rzuć kotwicę

Next
Next

O dobrostanie i wypalaniu się